Pasta o pracy w maku

Od kilku miesięcy bezskutecznie szukałem pracy. W końcu udało mi się znaleźć. W MakDonaldzie. W centrum miasta. No kurwa, myślałem, że będę pracować gdzieś dalej, gdzie jest mniejszy ruch, ale bywa. Pomęczę się z wycieczkami, przez które stężenie bachorów w Maku wynosi 94/100 Trynkiewiczów. W końcu jest ten dzień i idę podpisać umowę i te sprawy, licząc na to, że zrobię w końcu czisburgera.

Otwieram tekturowe drzwi z napisem „Tylko dla personelu”. Patrzę – schody w dół. Bym nawet poszedł gdyby nie jakiś dwumetrowy goryl, który tylko krzyczał „A pan po co? Pan po co?”. No spoko, słyszałem, że osoby o syndromie Piotra Swenda myją podłogi w Maku. Nawet fajnie. No ale wówczas zachowałem się jak słynna gwiazda europopu John Scatman i tylko zacząłem się jąkać, mówiąc: „Ja tu od dzisiaj pracuje”. On tylko zrobił oczy jak karp widzący Janusza z pasty o wędkarzu i poszedł robić swoje.

Kolejne dwie godziny minęły szybko – podpisywałem jakieś papiery i takie tam. Wchodzę do kuchni – a więc zaczynamy. Moim przewodnikiem jest Michaił – taki blondyn z Zaporoża, którzy marzy o tym, by awansować z pracownika polskiego Maka do niemieckiego, gdzie dostanie 400 ojro za pracę, a nie 1600 zł. miesięcznie. Tłumaczy mi jak smażyć kurczaki, gdzie dosypywać frytki itp. No i byłoby ok, gdyby nie przyszedł kierownik (40 lat, 80 kg przy 160 cm wysokości) i nie opierdoliłby Michaiła za to, że miał mi pokazać jak się robi kanapki. Ja mówię „Proszę Pana, nic się nie stało, zresztą i tak nic nie zrozumiałem, bo po ukraińsku nie gawarit”. Michaił spojrzał się na mnie jak Kobra do Tigera, kiedy ten zjadł jej ostatni majonez. Mówi do mnie, że żadne „gawarit” tylko „howorit”, bo on Ukrainiec z dziada i pradziada. Jak się później okazało, tym pradziadem był Rusek z Irkucka, który w 1944 roku zgwałcił Polkę podczas wyzwalania Lwowa.

Wyjaśniła się także choroba tego goryla, który się spinał do mnie. Był to Wania – 140 kg mięśni połączonych z tłuszczem z hamburgerów. Nawet spoko był, polubiłem go. Jak się okazało nie miał żadnego Downa czy coś tylko po prostu pomyślał, że wyglądam jak mieszkaniec Odessy, który szuka szczęścia w Polsce. Dzięki…

Pracowała także taka Katia, którą przezywałem od Katiuszy. Nawet ok była. Z wyglądu przypominała Kasię z 13. Posterunku, która miała FAS. Był jeszcze Siergiej. Chuj stojący ciągle przy frytkach, drzący do mnie mordę o byle gówno. Z Siegiejem pracował Paweł – Polak, który pokazał mi co i jak w jasny sposób. Paweł bodajże zrobił karierę filmową, gdyż użyczył twarzy Wojtasowi z Blok Ekipy. Pracowałem z innymi osobami, ale większość z nich przychodziła odbębnić swój dyżur i szła do domu obejrzeć kabarety albo marsze patriotyczne Poroszenki w stacji UPA-TV.

Pierwszy dzień i zwijam te hamburgery, czisburgery i smaże nuggetsy dla małych chujów, którzy przyszli zobaczyć pomnik krowy w centrum miasta, bo z tego słynie moja miejscowość. Pierwszy czisburger – ok, kładę bułki do tego wihajstera, który ogrzewa to… Ale nie, musiał przyjść Michaił i zabrać robotę, bo jak mówił „Uczytyse ty, a ja robiu”. No i robi za mnie. Ja stoję jak kołek, podchodzę do kierownika i mówię, że nie mam co robić, bo opierdanie się przez trzy godziny to już dla mnie za duże i że ogólnie robotę mi zabierają. On na to „Spoko, to chodź, pokażę ci miotłę”. Mówię mu „Ale Panie kierowniku, ja miałem się uczyć robić kanapki”. On, ok – to będziesz smażyć mięsa.

Mięsa smażył Iwan – wysoki brunet, który jak sam mówił „Tutaj w Polszy nie ma wojny i je bohato”. Kurwa, bogato. W Polsce. Chyba że jesteś nierobem albo związkowcem w kopalni węgla w Chorzowie. Pokazuje mi jak smażyć kotlety i oddala się. Nawet sprawnie mi szło. Liczenie do „desiat kotletiv”, bo kilka razy zajebałem palcami o grilla i miałem poparzone palce, przez co robota stała jak wzrost gospodarczy na Ukrainie. No ale jakoś idzie, już kilka wycieczek pokonaliśmy niczym Polska na Euro we Francji. Szkoda tylko, że byłem Milikiem, który każdą akcję spierdolił.

Godzina 22 – koniec roboty. Jako, że byłem na pierwszym dniu i chciałem się pokazać, to stwierdziłem „Chuj, dokończę najpierw robotę, a dopiero potem zamelduje, że idę do domu”. Godzina 22, podaje ciepłego kotleta do cheeseburgera, aż tu nagle Michaił bije mnie po palcach i mówi „De Poliaku, ne maju nadhodin w MacDonald.” Jak się wkurwiłem… Biorę te kotlety i mówię do niego „Słuchaj polskiego pana, ja chcę dokończyć tylko jedną czynność!” Mówię, jeszcze tu kurwa wrócę.

Poszedłem się przebrać z ciuchów roboczych. Jak przystało na odpowiedzialnego Polaka, ubrałem bluzę z jakąś kotwicą, do której jakiś kretyn dorysował takie ucho od szklanki. I jakieś 44 – Pamiętamy. No pamiętam, 44 lat ma moja mama, ale to nieważne. Wychodzę z pomieszczeń dla personelu i przebijam się do kuchni. Biorę Michaiła za głowę i mówię mu, że za chwilę poczuje się jak aktor na planie „Wołynia” Smażowskiego. Kładę jego głowę na ten zjebany grill, zamykam pokrywę i czekam te dwie minuty aż wszystko się upieczę. Nikt nie interweniował, gdyż wszyscy klienci brali moją stronę i zaczęli drzeć się „Polska dla Polaków, Ukraińcy zabierają nam pracę”. Pal licho, że 90% klientów to dzieciaki z pobliskiego gimnazjum, grunt, że nie obito mi mordy. Po usmażeniu Michaiła odkroiłem jego policzki, które położyłem na serze. Dorzuciłem dwa piklowane ogórki i trochę cebuli i wydałem jakiemuś gimbusowi, który chciał mi pożycyzć kij bejsobolowy z napisem „Szanuj rzołnierzy wyklętych”. Chłopak powiedział, że jest bardzo smaczna. Następnego dnia przepis wysłałem do USA. I tak stworzyłem kanapkę McLecter, a wszyscy mówią do mnie – panie kierowniku.

Dodaj komentarz